Uwaga, klasyk! – Fougère Royale

Dotychczas na blogu pojawiło się już całkiem sporo klasycznych męskich perfum. Ale żadne z nich nie datowały swoich początków na XIX wiek. Tak było, aż do dziś. W końcu, po ponad sześciu latach pisania bloga, zdecydowałem się bowiem na recenzję Fougère Royale francuskiej marki Houbigant. A więc kompozycji powstałej w 1882 roku za sprawą Paul’a Parquet’a. I będącej prekursorem całego nurtu fougère, czyli tak zwanych zapachów paprociowych. Zielonych, z ziołowo-drzewną dominantą. Zresztą samo Fougère Royale tłumaczy się jako królewska paproć. W tym miejscu muszę też jednak zaznaczyć, że dzisiejszy wpis nie jest poświęcony oryginalnym perfumom Parquet’a, które przechowywane są w Osmothèque i do których obecnie dostęp mają tylko nieliczni szczęśliwcy, ale reedycji z 2010 roku. Skomponowanej dla Houbigant przez Rodrigo Flores-Roux’a, autora między innymi Black Cashmere od Donny Karan czy Tom Ford – Neroli Portofino. Przed przystąpieniem do testów, moje oczekiwania były zatem wysokie.

     Początek Fougère Royale skojarzył mi się z Azzaro pour Homme. Z tym, że nasz dzisiejszy bohater jest jednak mniej retro. Nie czuję w nim też tego irytującego mnie aromatu zbutwiałego drewna. W otwarciu sporo natomiast lawendy. Ziołowy charakter pierwszej fazy zapachu nie podlega dyskusji. Jednocześnie, całość jest świeża i elegancka. Czuć w niej też delikatną słodycz rumianku. Oraz subtelny, cytrusowy aromat bergamotki. Z tym, że według mnie jest tu ona jedynie dodatkiem. Cytrusy nie odgrywają bowiem znaczniejszej roli w głowie tej kompozycji. Nieco pikanterii dodaje jej natomiast rozmaryn. Dość łatwo wyczuć również szałwię. Z tym, że na przykład Fragrantica wskazuje ją nie jako nutę głowy, a bazy. Niezależnie od tego, przyczynia się ona zarówno do świeżego, jak i zielonego charakteru pierwszej fazy dzieła Houbigant.

     Jeśli chodzi o środkowy etap opisywanych perfum, to nie zmienia on znacząco ich charakteru. Dodaje im jednak głębi. A dzieje się tak za sprawą kwiatów. W sercu Fougère Royale odnajdziemy bowiem przede wszystkim goździk. Towarzyszą mu zaś róża majowa oraz rondeletia. Przy czym tę ostatnią musiałem wygooglować. Istotną rolę w sercu zapachu odgrywa też jednak cynamon. A choć nie jestem miłośnikiem tej przyprawy, to w dziele Rodrigo Flores-Roux’a specjalnie mi ona nie przeszkadza. Ociepla nieco kompozycję, kontynuując jednocześnie pikantniejszy wątek zapoczątkowany w głowie przez rozmaryn. Nie można też zapomnieć o ziołowo-cytrusowej woni geranium. Natomiast w miarę jak zbliżamy się do bazy, czuć, że klimat Fougère Royale ulega zmianie. Choć, dzięki prominentnemu aromatowi mchu dębowego, całość pozostaje zielona. Silniej zaznacza się jednak jej drzewny charakter. Podbudowany jeszcze przy pomocy paczuli. Jednocześnie, końcówka jest też wyraźnie kremowa. Lekko jedwabista za sprawą bobu tonka i obecnej w nim kumaryny. Ale też miękkiej i słodkiej ambry. Co ważne, wszystkie wyżej wymienione nuty płynnie współgrają tu ze sobą, nie tworząc nawet najmniejszego dysonansu. To bardzo przyjemny finisz.

     A jak nasz dzisiejszy bohater wypada pod względem parametrów użytkowych? Sprawdźmy! Jeśli chodzi o projekcję, to moim zdaniem prezentuje się ona naprawdę dobrze. Skomponowane przez Flores-Roux’a pachnidło posiada całkiem intensywny aromat. Który raczej nie pozwala nam zapomnieć o swojej obecności na naszym ciele. Do tego należy zaś jeszcze dopisać bardzo dobrą trwałość. W moim wypadku wynosiła ona 9-10 godzin. Warto jednak w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że kompozycja występuje pod postacią ekstraktu perfum.  

     Przyjrzyjmy się też flakonowi opisywanych perfum. Pierwszą rzeczą, jaka w jego wypadku rzuca się w oczy, jest jego faktura. Buteleczka sprawia bowiem wrażenie jakby zrobiona była z przeplatających się fragmentów przeźroczystego szkła. Przynajmniej na froncie. I muszę przyznać, że wygląda to całkiem intrygująco. Jednocześnie, jej przednią ściankę opatrzono jedynie niewielką srebrną etykietą, na której umieszczona została (tylko) nazwa zapachu. Innych oznaczeń brak. Z tym, że informacje o marce odczytać można ze srebrnej, przypominającej kapitel kolumny, zatyczki, w której została ona wygrawerowana. Natomiast przez przeźroczyste szkło flakonu dostrzec możemy zamkniętą wewnątrz jasnozieloną ciecz.  

     Chciałbym powiedzieć, że Fougère Royale to perfumy pachnące bardzo klasycznie. Tylko, że w tym wypadku byłby to chyba oksymoron, bowiem to właśnie dzieło Houbigant wyznaczyło klasyczne standardy współczesnej męskiej perfumerii. A jego tropem podążyły między innymi takie zapachy jak wspomniany już Azzaro pour Homme, Paco Rabanne pour homme, Drakar Noir czy Rive Gauche pour Homme. Niemniej, mimo swojego tradycyjnego charakteru, nasz dzisiejszy bohater pachnie znacznie mniej oldschoolowo niż niektóre z powyższych. Rodrigo Flores-Roux naprawdę udanie odświeżył tę kompozycję. Nadal czuć jednak, że mamy tu do czynienia z pachnidłem raczej dla dojrzałych mężczyzn. Jest w nim coś poważnego. Natomiast zielona elegancja, jaka bije od Fougère Royale sprawia, że perfumy te mają w sobie element przestrzenności. Bardziej niż do zamkniętych pomieszczeń pasują do aktywności na świeżym powietrzu. W żadnym wypadku nie są jednak sportowe. Określiłbym je za to jako sielskie. I to mimo ich wyrafinowanego charakteru. Zachęcam jednak byście sami wyrobili sobie zdanie na ten temat.      

Fougère Royale
Główne nuty: Zioła, Mech Dębowy.
Autor: Paul Parquet/Rodrigo Flores-Roux.
Rok produkcji: 1882/2010.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)