Le Temps des Rêves – sen nocy letniej

Skoro jakiś czas temu odświeżyłem już znajomość z perfumami Annick Goutal, to pomyślałem, że trzeba iść za ciosem i przygotować jeszcze jedną recenzję. Z tym, że prezentowany dziś zapach pod pewnym względem różni się od reszty. Za stworzenie Le Temps des Rêves (fr. Czas snów) odpowiedzialny jest bowiem duet Julie Massé - Mathieu Nardin, a nie naczelna perfumiarka francuskiej marki, Isabelle Doyen. Ciekawostką jest również fakt, że choć zarówno Fragrantica jak i Basenotes klasyfikują tę kompozycję jako uniseks, to oficjalna strona Goutal wskazuje na jej kobiece konotacje. Odwołuje się również do południowofrancuskiego Grasse, stolicy światowej perfumerii, gdzie młoda Annick przechadzała się wśród drzew pomarańczy i pod czujnym okiem największych mistrzów doskonaliła swój kunszt. Le Temps des Rêves odzwierciadlać ma też bowiem klimat lata na Lazurowym Wybrzeżu. Przekonajmy się zatem jak w rzeczywistości prezentuje się to pachnidło. 

     Południowy klimat recenzowanych perfum wyczuwalny jest już na starcie. Dzieło Julie Massé i Mathieu Nardin’a otwiera się bowiem akordem opartym przede wszystkim na nucie kwiatu gorzkiej pomarańczy. Czyli neroli. Którego aromat wyczuwalny jest tu dość dobrze. Nadaje pierwszej fazie zapachu lekkości zaprawionej odrobiną słodyczy. Dzięki temu głowa Le Temps des Rêves sprawia wrażenie jasnej i słonecznej. W taki obraz wpisuje się również świeża, choć nieco bardziej wytrawna woń bergamotki. Której obecność nie może dziwić. Cytrusy są przecież nieodłącznym elementem śródziemnomorskiego krajobrazu. Powyższa dwójka uzupełniona zaś została przez mirt. Osobiście nie wyłapałem tu jednak zbyt wiele ziołowych akcentów. Pewnej zieloności nie mogę jednak zaprzeczyć.

     W miarę upływu czasu swoje podwoje otwiera przed nami serce zapachu. W którym na pierwszy plan wysuwa się nuta klasycznego kwiatu pomarańczy. Słodko-gorzka, bezsprzecznie dominuje środkową fazę kompozycji. Co ważne, nie jest jednak tak ciężka i zawiesista jak choćby we Fleurs d’Oranger Serge’a Lutens’a. Duetowi Massé- Nardin udało się przedstawić ją w bardziej przystępny sposób. Białokwiatowy aromat ma w sobie coś nektarowego, jest tu też jednak sporo przestrzeni. W efekcie całość wydaje mi się bardziej komfortowa niż Fleurs. Zresztą, ogólnie Le Temps des Rêves budują klimat spokoju i harmonii. A nawet senności. Szczególnie, że obok kwiatu pomarańczy, w ich sercu nie odnajdziemy już innych nut. Niewiele się tu dzieje. Co niekoniecznie musi być minusem. Zwłaszcza, że w bazie do kompozycji dołącza drewno sandałowe. Które poprzez swój kremowy aromat bardzo dobrze współgra z kwiatową stroną dzieła Annick Goutal. Wzmacnia ono również ciepłą strona zapachu oraz podkreśla jego zmysłowość. Natomiast za sprawą białego piżma końcówka Le Temps des Rêves zachowuje transparentność obecną w poprzednich fazach tych perfum. Do samego końca odbieram je również jako jasne i czyste. Nawet mimo pewnych bardziej cielesnych akcentów.  

     Poświęćmy teraz chwilę uwagi parametrom użytkowym Le Temps des Rêves. Projekcję tych perfum określiłbym jako umiarkowaną. Co w tym przypadku uznać można za plus. Nie wszyscy przepadają bowiem za specyficznym aromatem kwiatu pomarańczy. Zatem fakt, że zapach pozostaje w naszej strefie komfortu może zostać pozytywnie odebrany przez otoczenie. Natomiast bardzo dobra trwałość, jaką posiada ta kompozycja, pozwoli nam cieszyć się jej aromatem przez większą część dnia. Która w moim przypadku równała się 8-10 godzinom. Muszę też przy tym zaznaczyć, że dzieło Annick Goutal występuje pod postacią wody toaletowej.            

     Jeśli chodzi o flakon opisywanego dziś pachnidła, to wskazuje on na jego damski charakter. Perfumy dla obu płci mają bowiem inny wzór buteleczki. Natomiast w przypadku Le Temps des Rêves jest ona smukła a im bliżej nasady atomizera, tym bardziej staje się kopulasta. Wykonano ją z przezroczystego szkła, na którym łatwo dostrzec charakterystyczne, zacierające się ku dołowi, karbowania. Na zdobiącej ją białej etykiecie umieszczono zaś nie tylko nazwę zapachu i jego koncentracje (wypisane złotą czcionką) oraz oznaczenie producenta (na czarno), ale również grafikę przedstawiającą kwiat pomarańczy. Całość zwieńczono jeszcze złotą zatyczką, a na cokole atomizera wygrawerowano nazwę marki.  

     Wyczytałem gdzieś, że Le Temps des Rêves to perfumy, które w ofercie Annick Goutal zastąpić miały Néroli. Jednak według mnie do geniuszu tej kompozycji im daleko. Co nie znaczy bynajmniej, że są pachnidłem złym. Przeciwnie, na tle zapachów z kwiatem pomarańczy w temacie prezentują się moim zdaniem dość ciekawie. Są stosunkowo lekkie i przesycone promieniami południowo francuskiego słońca. Do tego ich prostota i transparentność przekłada się na fakt, że postrzegam je jako idylliczne. Jest w nich jakaś wewnętrzna radość, ale taka raczej cicha i stonowana. Niemniej, obcowanie z tą kompozycją może sprawiać przyjemność. Zgadzam się także z Fragranticą i Basenotes w kwestii zakwalifikowania Le Temps des Rêves jako perfum dla obu płci. Kwiatowa strona zapachu zbudowana jest bowiem w taki sposób, że trudno mi o niej powiedzieć, iż nie pasuje mężczyźnie. Często mam problem z pachnidłami, w których silnie wyeksponowany jest wątek kwiatowy, jednak nasz dzisiejszy bohater nie zalicza się do tego grona. Nie miałbym problemu by w ciepłe, letnie dni ponownie sięgnąć po dzieło Annick Goutal.    

Le Temps des Rêves
Głównq nuta: Kwiat pomarańczy.
Autor: Julie Massé, Mathieu Nardin.
Rok produkcji: 2020.
Moja ocena: Warto poznać. (5/7)