Palermo – z wizytą u ojca chrzestnego
Tytułowe Palermo to stolica Sycylii. A więc wyspy kojarzonej przede wszystkim z wulkanem Etna oraz camorrą, czyli słynną organizacją mafijną. Zresztą z Sycylii wywodził się także główny bohater Ojca Chrzestnego autorstwa Mario Puzo – Don Vito Corleone, w którego filmową wersję wcielił się sam Marlon Brando. Można się zatem spodziewać, że noszące nazwę na cześć wspomnianego włoskiego miasta perfumy będą miały w sobie coś zadziornego. Dość zaskakująco, na oficjalnej stronie Byredo znaleźć jednak można odwołania do nieco innych kwestii. Na przykład do wielokulturowego charakteru Palermo, wynikającego z tego, że na przestrzeni lat Sycylia kilkukrotnie zmieniała przynależność. I to właśnie tę różnorodność postanowił w stworzonym przez siebie zapachu odzwierciedlić Jérôme Epinette.
Muszę przyznać, że otwarcie Palermo zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Początek recenzowanych perfum jest cytrusowy i naprawdę rześki. Natychmiastowo pobudza nasze zmysły. Znaleźć w nim zaś można aromaty bergamotki oraz petitgrain. Dzięki którym głowa kompozycji jest jednocześnie kwaśna i gorzka. Jest w niej również coś subtelnie zielonego. Do tego całość pachnie bardzo naturalnie, co zazwyczaj w przypadku cytrusów nie jest trudne do osiągnięcia, gdyż ich olejki aromatyczne są stosunkowo tanie. Wyjątek stanowi jednak olejek bigarade, a to właśnie on pojawia się w pierwszej fazie dzieła Jérôme’a Epinette’a. Ogólnie czuć zaś, że zapach skrzy się na skórze. Daje poczucie świeżości i natychmiastowo kojarzy się z latem.
Widoczny w głowie, jasny klimat recenzowanej kompozycji utrzymany został także w jej sercu. Z tym, że na tym etapie Palermo traci część swojego energetyzującego charakteru. Nie jest też już aż tak soczysta. Więcej w niej za to słodyczy. Która pochodzi z dwóch źródeł. Do budowy środkowej fazy swojego dzieła Jérôme Epinette użył bowiem między innymi róży. Przy czym nie jestem pewien czy osobiście domyśliłbym się, że to akurat ona się tu pojawia. Owszem, bijący z serca opisywanego zapachu kwiatowy aromat jest dość wyraźny, moim zdaniem nie wskazuje jednak jednoznacznie na królową kwiatów. Jest nieco bardziej abstrakcyjny. Niezaprzeczalnie, jego słodycz przenika za to całą środkową fazę Palermo. Ale nie spycha kompozycji w rejony zarezerwowane dla perfum z etykietką pour femme. Natomiast drugim elementem odpowiedzialnym za wyczuwaną przez nas słodycz dzieła Byredo jest piżmo. Przy czym teoretycznie odnajdziemy je tu w dwóch odsłonach. W sercu świeższe i nieco bardziej mydlane, zaś w bazie bardziej cielesne i zmysłowe. Osobiście, nie szczególnie zauważam jednak deklarowaną różnicę. W miarę zbliżania się do ostatniej fazy zapachu czuję jedynie słabnący aromat kwiatów. A wzmagającą się woń piżma. Która podbudowana została jeszcze przy pomocy nasion ambrette, czyli ketmii piżmowej. Końcówka Palermo jest zatem wyraźnie czysta, ale moim zdaniem nieco brakuje jej charakteru.
Czas by przekonać się jak opisywane dziś perfumy wypadają pod kątem parametrów użytkowych. I może od razu zasygnalizuję, że jest nieźle. Jeśli chodzi o ich projekcję, to uważam ją za dobrą. Czuję ten zapach zarówno na swojej skórze jak i w przestrzeni wokół mnie. I wydaje mi się, że inni również. Jego aromat nie jest jednak uciążliwy. Cechuje się za to bardzo dobrą trwałością. W moim przypadku wynosiła ono 9-10 godzin od aplikacji. Trzeba też jednak pamiętać, że Palermo występuje pod postacią wody perfumowanej, a nie toaletowej, jak większość pachnideł cytrusowych.
No to teraz jeszcze kilka słów o flakonie recenzowanej kompozycji. Choć tu akurat niespodzianki nie ma. Dzieło Byredo dystrybuowane jest bowiem w buteleczce będącej typowym wzorem stosowanym przez szwedzką markę. Tak więc flaszka wykonana jest przeźroczystego szkła i ma kształt spłaszczonego walca. Którego sporą cześć pokrywa biała etykieta. Na niej umieszczono zaś nazwę zapachu, jego markę oraz koncentrację. A także informację o pojemności flakonu. Z kolei srebrny atomizer ukryty został pod wykonaną z plastiku czarną zatyczką w kształcie kopuły. I to w zasadzie tyle. W wypadku Byredo, podobnie jak same zapachy, także ich flakony utrzymane są w raczej minimalistycznym stylu. Dodać mogę jedynie, że wnętrze buteleczki wypełnia bezbarwna ciecz.
Według mnie Palermo to perfumy, których jednoznaczna ocena nastręcza nieco trudności. Z jednej bowiem strony w zapachu niewiele się dzieje. Cytrusowe otwarcie szybko przechodzi w kwiatowo-piżmowe serce, po którym z czasem zostaje już tylko samo piżmo. Ewolucja dzieła Byredo zdecydowanie nie powala na kolana. Do tego sam pomysł na to pachnidło również nie jest specjalnie oryginalny. A jednak jego otwarcie robi naprawdę dobre wrażenie. Zwraca uwagę i sprawia, że chce się lepiej poznać stworzone przez Jérôme’a Epinette’a perfumy. Do tego nawet w późniejszych fazach całość pozostaje przyjemna. Nie razi syntetycznym charakterem ani nie odstrasza trudniejszymi nutami. W zasadzie to jest dość mainstreamowa. Nie uważam jednak, by z tego względu zasługiwała na jakąś większą krytykę. Zwłaszcza, że wśród zapachów cytrusowych oferowanych przez czołowe marki trudno znaleźć coś na podobnym poziomie. Stąd finalnie zdecydowałem się na ocenę Warto poznać, choć mogło skończyć się na Może być. Możliwe, że tym razem, podobnie jak wiele innych osób przede mną dałem się złapać na efekt bloterowy i uległem czarowi otwarcia Palermo. Natomiast z wrodzonej skrupulatności muszę jeszcze odnotować, że żadnej wielokulturowości w dziele Byredo nie widzę.
Palermo
Główne nuty: Cytrusy, Piżmo.
Autor: Jérôme Epinette.
Rok produkcji: 2010.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)
