Cairo – róża pustyni

Starożytny Egipt od dawna inspiruje kreatywne umysły i to nie tylko w dziedzinie perfum. Fakt, że jego stolica doczekała się dedykowanego zapachu nie może zatem dziwić. Osobiście nie mam wątpliwości, że tak wyjątkowe miasto zasługuje na niezwykły olfaktoryczny portret. Przy czym w Cairo Christophe Raynaud, a więc autor tej kompozycji, zdecydował się przedstawić je w sposób bardzo wystawny. A przynajmniej tak sugerują materiały prasowe. Jeśli zaś o mnie chodzi, to przystępując do testów spodziewałem się dominującej roli przypraw z ewentualnym małym twistem, który mógłby stanowić nawiązanie do królowej Kleopatry. Zobaczmy zatem czy moje oczekiwania okazały się zgodne z rzeczywistością.

     Już od pierwszych chwil po aplikacji Cairo na skórę czuć, że mamy tu do czynienia z perfumami kwiatowo-drzewnymi. Czyli trochę przestrzeliłem z tymi przyprawami. Ale też nie do końca. W otwarciu kompozycji zauważyć można bowiem obecność szafranu. Który wnosi do dzieła Penhaligon’s pierwsze orientalne akordy. Z tym, że szafran pozostaje tu niejako na drugim planie. Ten pierwszy zarezerwowany jest bowiem dla głównej gwiazdy zapachu. A tą jest róża. Damasceńska. Której bogaty i – owszem – słodki aromat przenika nie tylko głowę, ale i dalsze fazy recenzowanego dziś pachnidła. Nie ma tu jednak nic marmoladowego. Królowa kwiatów przedstawiona jest jako dystyngowana i szykowna. Czy jej obecność stanowi spodziewane przeze mnie połączenie z Kleopatrą? Niekoniecznie. Natomiast pewne pojawiające się dzięki niej winne akcenty nawiązują do sposobu, w jaki w Starożytnym Egipcie wyrabiało się perfumy, a więc poprzez macerację przypraw w winie.

     Jak już wspomniałem, choć róża stanowi nutę głowy, to czuć ją także w sercu i bazie stworzonego przez Christophe’a Raynaud’a zapachu. Przy czym w tym pierwszym zyskuje ona nowe towarzystwo. Początkowa słodycz zostaje bowiem stonowana przy pomocy wytrawniejszych nut drzewnych. Wśród których prym wiedzie cypriol. W ślad za nim podąża zaś labdanum. W efekcie całość staje się ciemniejsza i cięższa. A także bardziej zawiesista. Więcej w niej teraz goryczy. Dodatkowo, wydaje mi się, że na tym etapie wyczuwam także niewymieniony w oficjalnym spisie nut oud. Jest tu coś charakterystycznie dymno-aptecznego. Mimo tego, kompozycja nie traci jednak balansu. A składnikiem, który pozwala go utrzymać jest w tym wypadku wanilia. Częściowo przywraca ona początkową słodycz opisywanych perfum, jednocześnie nawiązując do zapoczątkowanego przez szafran wątku przyprawowego. Sprawia również, że Cairo nabierają więcej zmysłowości. Której doświadczymy także w bazie dzieła Penhaligon’s. Głównie za sprawą kremowego aromatu drewna sandałowego. Z nut drzewnych w końcówce pojawia się też jednak cedr. Bardzo wyraźnie czuć również paczulę, której ostra i wytrawna woń przywraca zapachowi wyrazistszy charakter. Natomiast gdzieś w jego tle niewyraźnie majaczą jeszcze smużki kadzidła.      

     Nadszedł czas by poświęcić chwilę uwagi parametrom użytkowym recenzowanej dziś kompozycji. Przy czym moim zdaniem jej projekcja jest umiarkowana. Zapach nie wybija się na skórze, nie jest też jednak tak, że zapominamy o jego obecności i musimy go tam szukać. Po prostu nie wykracza poza naszą strefę komfortu. Jeśli natomiast chodzi o trwałość, to tu Cairo prezentuje się naprawdę dobrze. Podczas testów odnotowałem, iż perfumy te utrzymują się na ciele przez dobre 10-11 godzin od aplikacji. Warto też jednak pamiętać, że mamy w ich wypadku do czynienia z wodą perfumowaną.

     Przyjrzyjmy się też flakonowi dzieła Penhaligon’s. Jego buteleczka skojarzyła mi się trochę z tą należącą do The Dandy. Oba wzory łączy bowiem kolorystyka, w której dominują czerń i złoto. Z tym, że w wypadku naszego dzisiejszego bohatera więcej jest tego drugiej. Poza tym mamy tu do czynienie z flakonem typowym dla angielskiej marki. Smukła, walcowata buteleczka przyozdobiona jest elegancką czarną kokardą. Zaś z czworobocznej złotej etykiety wyczytać można nazwę zapachu oraz jego koncentrację. Znajduje się tam również oznaczenie producenta wraz z logo. Wnętrze buteleczki wypełnia natomiast złocista ciecz. Całość jest przyjemna dla oka i bez dwóch zdań budzi skojarzenia z luksusem.  

     Nie mogę powiedzieć, że Cairo to perfumy, które przekonały mnie do siebie. Pomijając fakt, że spodziewałem się czegoś trochę innego, to ten, należący do kolekcji Trade Routes (ang. szlaki handlowe) zapach wydał mi się mało oryginalny. Połączenie roży i nut drzewnych (w tym oudu) jest moim zdaniem dość popularnym zabiegiem, zaś dzieło Penhaligon’s nie wnosi w tym temacie nic nowego. Kompozycja opiera się na kontraście między słodszymi i bardziej zmysłowymi nutami róży i przypraw a wytrawniejszym i bardziej surowym wątkiem drzewnym, z cypriolem i paczulą na czele. Całość nie wypada jednak szczególnie przekonywująco. Czuć tu syntetyczne aromamolekuły przez co całości brakuje nie tylko naturalności, ale i głębi. Nie określiłbym może Cairo jako perfum płaskich, jednak o bogatej ewolucji również można zapomnieć. Nie zdziwię się natomiast, jeśli sporo cześć testujących ten zapach osób określi go jako przyjemny. Zdecydowanie bliżej mu bowiem do mainstreamu niż do niszy. Ale może przekonajcie się o tym sami?           

Cairo
Główna nuta: Nuty Drzewne, Róża.
Autor: Christophe Raynaud.
Rok produkcji: 2019.
Moja opinia:  Może być. (4/7)