Le Lion – król z pazurem
Kto z Was wie jaki znak zodiaku miała Coco Chanel? Jeśli na podstawie nazwy recenzowanych dziś perfum postawiliście na lwa, to bardzo słusznie. Francuzka kolekcjonowała figurki lwów a ich podobizny umieszczała na elementach projektowanych przez siebie kreacji, na przykład na guzikach. Ponadto, charakterystyczne dla zodiakalnych lwów duma i pasja były znakami rozpoznawczymi projektantki. Prędzej czy później król dżungli musiał więc zawitać również do świata perfum. A stało się to w 2020 roku za sprawą Olivier’a Polge’a. Jak głosi oficjalna strona Chanel, nasz dzisiejszy bohater to zapach ciepły, majestatyczny i wyrafinowany. Zapraszam zatem na moją recenzję Le Lion.
Właściwą część recenzji rozpocznę może od tego, że w przypadku opisywanych dziś perfum bardzo łatwo zdać sobie sprawę z ich żywicznego charakteru. Który w głowie rozjaśniony został za pomocą cytrusów. Zarówno cytryna jak i bergamotka sprawiają, że pierwsza faza kompozycji nie ciąży na skórze. Co więcej, ich aromaty przeciągnięte zostały poza etap głowy i wyczuwalne są również w sercu. Dzięki czemu tytułowy lew wydaje się nieco bardziej oswojony. Choć oczywiście już samo otwarcie Le Lion wskazuje na orientalny klimat dzieła Chanel. Jednocześnie, przeglądając informacje na temat tych perfum nie sposób nie natrafić na porównania do Shalimar od Guerlain. A także innego pachnidła z linii Les Exclusifs de Chanel, opisywanego przeze mnie już jakiś czas temu – Coromandel. Do obu odniosę się jednak dopiero w podsumowaniu, tak aby teraz nie zdradzić, który z tych zapachów uważam za ciekawszy.
Lwy to drapieżniki, zatem i w nawiązujących do nich perfumach musiał pojawić się jakiś element dzikości. A żeby go zbudować Olivier Polge sięgnął po labdanum. Co nie jest wcale oczywistym wyborem. Jednak w Le Lion skórzany aromat tej niezwykłej żywicy raz po raz wybija się na pierwszy plan, nadając całości bardziej zwierzęcego wydźwięku. Towarzyszy mu zaś ambra. Jej złocista, balsamiczna woń ociepla dzieło Chanel. I sprawia, że nabiera ono zmysłowości. Żywiczna słodycz dodaje kompozycji głębi. Warto jednak odnotować, że ogólny klimat tych perfum zanadto się nie zmienia. Liniowość to zresztą jedna z głównych cech Le Lion i naprawdę łatwo zdać sobie z niej sprawę. Kolejne, pojawiające się w tym pachnidle nuty wspólnie grają na końcowy efekt, znacząco nie modyfikując jednak tego, co czuliśmy już w głowie. I tak na przykład w bazie nieco silniej wyczuć można paczulę, jednak służy ona do wzmocnienia obecnego już wcześniej wątku skórzano-zwierzęcego. Z kolei coraz wyraźniejsza wanilia zgrabnie łączy się z ambrową słodyczą. Natomiast pojawiające się jeszcze w końcówce piżmo i drewno sandałowe pozostają bez większego wpływu na całokształt kompozycji. Przynajmniej moim zdaniem. Choć potencjalnie mogą jeszcze trochę podkreślać jego zmysłowość i orientalny charakter.
Czas na kilka słów na temat parametrów użytkowych recenzowanych perfum. Na początek projekcja. A ta jest moim zdaniem naprawdę dobra. Opisywany zapach jest łatwo wyczuwalny w przestrzeni wokół nas. Podczas testów nie miałem żadnego problemu, żeby czuć go na sobie. A osoby w moim otoczeniu również szybko uświadamiały sobie jego obecność na mojej skórze. Jeśli natomiast chodzi o czas, przez jaki się na niej utrzymywał, to wynosił on około 7-8 godzin. To przyzwoita trwałość, choć trzeba pamiętać, że Le Lion występuje pod postacią wody perfumowanej.
A jak prezentuje się flakon, w którym dystrybuowany jest nasz dzisiejszy bohater? Mamy tu do czynienia ze wzorem typowym dla całej kolekcji Les Exclusifs de Chanel. Tak więc prostopadłościenna buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła, przez które widać zamkniętą w jej wnętrzu jasnożółtą ciecz. Frontową ściankę zdobi zaś biała etykieta, z której odczytać można nazwę i markę recenzowanych perfum. Wzór uzupełniony zaś został przez walcowatą zatyczkę z czarnego plastiku. Przy czym została ona zaprojektowana w taki sposób, by odsłaniać nieco srebrny atomizer. Całość wydaje się natomiast bardzo prosta, jednak taki minimalizm całkiem dobrze się tutaj sprawdza.
Obiecałem, że w podsumowaniu odniosę się do porównań Le Lion do Shalimar i Coromandel. Jeśli chodzi o to pierwsze, to uważam, że mimo obecności tercetu cytrusy-ambra-wanilia nasz dzisiejszy bohater jest przede wszystkim bardziej skórzany. Oraz lżejszy. A do tego mniej pudrowy. Pachnie także bardziej współcześnie. Jest jednak mniej zmienny, a przez to potencjalnie nudniejszy. Ale też nie bez powodu dzieło Guerlain otrzymało ode mnie ocenę Gorąco polecam!. Przy czym Le Lion jest też jednak bardziej uniwersalny. Pasuje zarówno kobietom jak i mężczyznom. W porównaniu do Coromalndel mniej w nim natomiast paczuli oraz elementów kulinarnych, które sprawiły, że dzieło duetu Jacques Polge – Christopher Sheldrake wybija się na tle konkurencji i tak silnie przypadło mi do gustu. Nasz dzisiejszy bohater też ma jednak swoje mocne strony. Wspomniałem już o jego uniwersalności, do której dodałbym jeszcze dobry balans pomiędzy tworzącymi tę kompozycję akordami. Na minus zaliczam z kolei niewielką ewolucję, która sprawia, że malowany przez Le Lion krajobraz może wydawać się monotonny. Ciekaw jestem jednak co Wy sądzicie na temat tych perfum.
Le Lion
Główne nuty: Żywice, Cytrusy.
Autor: Olivier Polge.
Rok produkcji: 2020.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)