Oliban – podróż do wnętrza
Marka Phaedon nie należy do popularnych. Nawet w niszy. A jednak moje spotkanie z Tabac Rouge okazało się niezwykle pozytywne. Dlatego, po upływie kilku lat postanowiłem sięgnąć po jeszcze jeden zapach z jej oferty. Pierwotnie celowałem w Mastic, jednak z powodu niedostępności próbek stanęło na Oliban. A więc perfumach stworzonych w 2011 roku przez Pierre’a Guillaume’a. Czyli założyciela Parfumerie Générale. Natomiast recenzowana dziś kompozycja przedstawiana jest jako ciepła i skłaniająca do medytacji. Domyślam się zatem, że będziemy tu mieć do czynienia z pachnidłem raczej spokojnym. Ale czy rzeczywiście? Przekonajcie się sami!
Jak łatwo się można domyślić, jednym z głównych składników Oliban jest olibanum. Sama oficjalna strona Phaedon podkreśla jednak, że kadzidło, którego doświadczamy w tych perfumach nie jest ani trochę kościelne. I rzeczywiście, choć dominuje ono początkową fazę zapachu, to jego aromat jest tutaj wyraźnie drzewny. I oczywiście charakterystycznie dymny. Skojarzenia z palonym drewnem są więc jak najbardziej na miejscu. Co natomiast ciekawe, to pewna rozbieżność co do źródła pochodzenia wspomnianego składnika. W niektórych miejscach mowa bowiem o kadzidłowcu z japońskiej wyspy Awaji, a w innych o żywicy w proste z Etiopii. Prawdopodobnie ma to jednak związek z faktem, że w pewnym momencie Oliban przeszły reformulację. Zaś dzisiejsza recenzja dotyczy nowszej odsłony tych perfum. W której otwarciu odnajduję również coś subtelnie owocowego, co delikatnie wygładza ostrzejsze, drzewne krawędzie kompozycji.
A skoro już wspomniałem o drewnie. Wątek drzewny odgrywa w dziele Phaedon bardzo istotną rolę. Przy czym w środkowej fazie zapachu oparto go na aromacie wirginijskiego cedru. Stąd całość sprawia wrażenie dość mocno wytrawnej, ale ma też w sobie coś świeżego. I eleganckiego. Dodatkowo, naprawdę czuć bijącą od tych perfum aurę spokoju. Nie nazwałbym może Oliban perfumami leniwymi, jest w nich jednak coś, co sprzyja kontemplacji. Jakaś mistyczna miękkość. I ciepło. Które pochodzą najpewniej od również obecnego w sercu kompozycji drewna sandałowego. Jego słodszy, jakby mleczny aromat sprawia, że opisywane pachnidło nosi się naprawdę komfortowo. W zasadzie podczas testów miałem wrażenie jakby niemal stapiało się ono ze skórą. To bardzo ciekawe i przyjemne doznanie. Natomiast im bliżej bazy, tym silniej uwidacznia się żywiczna strona Oliban. Zbudowana przede wszystkim w oparciu o Ambroxan. Co jednak ważne, zupełnie nie czuć tu syntetycznych akcentów. Jest to o tyle istotne, że w końcówce sięgnięto jeszcze po piżmo. Mimo to całość pachnie bardzo naturalnie. Przybiera nieco na słodyczy, emanuje też większym ciepłem. Poza tym jednak zanadto się nie zmienia.
Jednym z mankamentów recenzowanych perfum i czymś co zaważyło także na finalnej ocenie są ich parametry użytkowe. Projekcja jest dobra może przez pierwsze pół godziny, po tym czasie zdecydowania siada. Nieraz musiałem wręcz szukać na sobie aromatu Oliban. Co może nie być złe w kontekście wspomnianego uczucia komfortu, utrudnia jednak trochę przygotowanie recenzji. Jeśli natomiast chodzi o trwałość dzieła Phaedon, to i tu nie ma się z czego cieszyć. Według mnie zapach znika ze skóry już po 5-6 godzinach od aplikacji. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, iż mamy tu do czynienia z wodą toaletową.
Spójrzmy też jeszcze na należący do Oliban flakon. Który w moim odczuciu prezentuje się naprawdę interesująco. Przede wszystkim uwagę zwraca znajdująca się na jego froncie owalna etykieta. Utrzymana w czarno-złotej kolorystyce prezentuje się bardzo elegancko i intrygująco zarazem. Litery tworzące nazwę zapachu poukładane są zgodnie z ruchem wskazówek zegara wokół mniejszego owalu, w którym wpisane zostały informacje o marce i koncentracji opisywanych perfum. Sama buteleczka wykonana jest natomiast z lekko przydymionego szkła i zaopatrzona jest w czarną, cylindryczną zatyczkę. Wszystkie te elementy pasują do siebie naprawdę dobrze i jedynie potęgują bijące od kompozycji wrażenie synergii.
Muszę przyznać, że trudno mi jednoznacznie ocenić recenzowane dziś perfumy. Z jednej bowiem strony zestaw nut użyty do ich skomponowania trudno nazwać oryginalnym. Do tego sam zapach jest silnie liniowy i w miarę upływu czasu zanadto się nie zmienia. Oliban od początku do końca jest drzewno-kadzidlany, choć proporcja obu wrażeń ulega pewnym przesunięciom. Podoba mi się natomiast bijące od dzieła Pierre’a Guillaume’a uczucie harmonii. Wszystkie jego elementy zostały idealnie spasowane, tworząc cichy i spokojny krajobraz. Który naprawdę sprzyja jeśli nie medytacji, to chociaż jakiejś głębszej wewnętrznej refleksji. Pozwala skupić uwagę i pokierować ją do naszego wnętrza. A to, co tam znajdziemy zależy już tylko od nas.
Oliban
Główne nuty: Kadzidło, Drewno sandałowe.
Autor: Pierre Guillaume.
Rok produkcji: 2011.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)