Soir d’Orient – zmierzch nad pałacem Alcazar
Wiosną na blogu pojawiła się pierwsza dotychczas recenzja perfum marki Sisley. A dotyczyła ona popularnych Eau de Campagne. Natomiast dziś na Agar i Piżmo trafia Soir d’Orient. Zapach skomponowany w 2015 roku przez Olivier’a Pescheux. Z tym, że w tym wypadku nie mamy do czynienia z tak zwanym uniseksem, a pachnidłem dla kobiet. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku kilku innych perfum, na przykład Plum Japonais Tom’a Ford’a, nie zdecydowałem się jednak umieścić go w cyklu Prezent dla niej. Uważam bowiem że nie ma przeciwwskazań, by Soir d’Orient używali również mężczyźni. Co więcej na blogu pojawiło się kilka zapachów oficjalnie dedykowanych obu płciom, ale z dużo silniejszym przechyłem w kobieca stronę niż nasz dzisiejszy bohater. Sama kompozycja inspirowana jest natomiast znajdującym się w Sevilli pałacem Alcazar. Co mogłoby być podpowiedzią co do klimatu dzieła Sisley, gdyby nie fakt, że słowo Orient pojawia się już w jego nazwie. Z kolei oficjalna strona marki wskazuje, iż mamy tu do czynienia z zapachem zarówno zagadkowym jak i zmysłowym. Przekonajmy się zatem czy naprawdę tak jest.
Czytając oficjalny spis nut Soir d’Orient byłem nieco zaskoczony. Przynajmniej jeśli chodzi o głowę tych perfum. Żaden z wymienionych składników nie jest w niej bowiem dla mnie ewidentny. A co takiego deklarowane jest w pierwszej fazie dzieła Sisley? Na początek cytryna, przy czym pewnych cytrusowych niuansów można się tu akurat doszukać. Jednocześnie, otwarcie ma w sobie również coś wyraźnie przyprawowego. Choć nie wiem czy sam wskazałbym akurat na wykorzystany przez Olivier’a Pescheux szafran. Nie da się jednak zaprzeczyć, że głowa kompozycji łączy w sobie pewne słodycz i pikanterię. Do tego dochodzi zaś galbanum. Którego aromat jest zazwyczaj bardzo charakterystyczny. Ostry i silnie zielony. W głowie Soir d’Orient nie odnajduję jednak nic podobnego. Jest pewien subtelny element rośliny, osobiście przypisałbym go jednak obecności innej, budującej serce zapachu, nuty.
No to teraz o głównej bohaterce recenzowanych perfum. A tą jest róża. Ponieważ kwiat ten jest jednak ważnym elementem wielu dedykowanych mężczyznom perfum arabskich, to jego obecność w dziele Sisley nie sprawia, że postrzegam je jako przeznaczone dla pań. Swoim stylem zapach nawiązuje do tradycyjnych szyprów, są w nim jednak pewne twisty. Róża, choć dojrzała i dorodna, ma w sobie także pewną soczystość. I to właśnie jej przypisuje wspomniane wcześniej zielone niuanse. Zwłaszcza, że w stworzonym przez Pescheux pachnidle królowa kwiatów wyczuwalna jest od samego początku. Towarzyszy jej zaś geranium, którego ziołowo-cytrusowy aromat przyjemnie drażni nasze nozdrza, dodając całości głębi. Natomiast szlachetności i jeszcze bardziej orientalnego klimatu nadają kompozycji czarny pieprz i kadzidło. Z tym, że to ostatnie, choć wyczuwalne, pozostaje tu raczej na drugim planie. Z kolei w bazie na pierwszy plan dość mocno wybija się ostrzejsza woń paczuli. Zbalansowana słodszym aromatem drewna sandałowego. Końcówka sprawia więc wrażenie jednocześnie ziemistej, ale i otulającej, co jest moim zdaniem dość intrygującą konstrukcją.
Sprawdźmy teraz jak Soir d’Orient prezentują się pod kątem parametrów użytkowych. Jeśli przyjrzeć się projekcji tych perfum, to można dojść do wniosku, że jest ona umiarkowana. Zapach nie jest szczególnie intensywny, nie chowa się też jednak tuż przy skórze. Można wyczuć go na sobie. A przez jaki czas utrzymuje się na ciele? W moim wypadku było to około 8-9 godzin od aplikacji. Taką trwałość można więc uznać za całkiem dobrą. Należy też jednak pamiętać, że nasz dzisiejszy bohater występuje pod postacią wody perfumowanej.
No to jeszcze krótko o flakonie recenzowanej dziś kompozycji. A ten zrobił na mnie umiarkowanie dobre wrażenie. Sama buteleczka nie prezentuje się jednak źle. Jej czarna bryła ozdobiona jest złotymi napisami wskazującymi na nazwę oraz stężenie zamkniętych wewnątrz perfum. A także ich producenta, choć nie bezpośrednio. Na froncie zamiast Sisley napisane jest bowiem Huber Isabelle d’Ornano. Są to imiona i nazwisko założycieli francuskiej marki. W dolnej części flakonu umieszczono również złotą grafikę nawiązującą do słynnego hiszpańskiego stylu mudejar. To co wzbudza moją niechęć to natomiast dość tandetna złota zatyczka uformowana na kształt kobiecej głowy jakiegoś starożytnego posągu. Według mnie jakość jej wykończenia pozostawia jednak sporo do życzenia. Po za tym nie mam jednak uwag i uważam, że widziany z daleka flakon dzieła Sisley może zwrócić naszą uwagę.
Choć Soir d’Orient nie należą do perfum, które podbiły moje serce, to jednak uważam je za naprawdę ciekawe. Dodam też może jeszcze, że oprócz pałacu Alcazar, miały one jeszcze jedną inspirację. Nawiązują bowiem do innego kobiecego pachnidła Sisley, a konkretnie Eau du Soir z 1990 roku. Silniej skręcają jednak w stronę tytułowego orientu. Zapach jest więc bogaty i pełen głębi. Z wyraźną różaną dominantą osadzoną w aromatach geranium, kadzidła, paczuli i przypraw. Całość niewątpliwie zwraca uwagę i wzbudza zainteresowanie. Ma w sobie coś mrocznego i drapieżnego, ale nie na tyle, by odstraszyć potencjalnych adoratorów i adoratorki. Olivier Pescheux zadbał bowiem również o słodszą i bardziej zmysłową stronę swojego dzieła. Proponuję jednak byście końcowy efekt jego pracy ocenili sami.
Soir d’Orient
Główne nuty: Róża, Kadzidło, Przyprawy.
Autor: Olivier Pescheux.
Rok produkcji: 2015.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)