Bvlgari Man – rozwodniona męskość

Czas na drugie spotkanie z włoską marką Bvlgari. Przy tym po recenzji Bvlgari Pour Homme teraz postanowiłem sięgnąć po nieco współcześniejsze pachnidło. Ale tylko nieco. Nasz dzisiejszy bohater też ma już bowiem swoje lata. Alberto Morillas skomponował Bvlgari Man w 2010 roku. Wkrótce powstawać zaczęły zaś kolejne flankery jak choćby Bvlgari Man in Black czy Bvlgari Man Wood Essence. Sam zapach wyrażać miał zaś męskość i charyzmę. Ucieleśnione przez zatrudnionego na potrzeby kampanii reklamowej (i skąd inąd bardzo przeze mnie cenionego) aktora Clive’a Owen’a. Przekonajmy się zatem jak pachną perfumy, które dały początek całej linii Man.

     Początek Bvlgari Man nie zrobił na mnie większego wrażenia. Jest jasny i rześki, ale również dość generyczny. Za sprawą obecnej w nim nuty liścia fiołka przybiera nieco zielonego odcienia. Ten sam składnik odpowiada również za bijące od recenzowanych perfum wrażenie elegancji. Dość łatwo zorientować się można też, iż mamy tu do czynienia z zapachem dedykowanym mężczyznom. Jeśli zaś chodzi o wspomniane wrażenie świeżości, to dzieło Alberto Morillas’a zawdzięcza je obecności bergamotki. Przy czym jeśli chodzi o owoce, to wydaje mi się, że w głowie opisywanej kompozycji wyczuwam także pewną subtelną słodycz. Dla mnie raczej nieokreślona, choć Fragrantica wskazuje na gruszkę. Nie ma to jednak większego znaczenia, gdyż w swoim sercu pachnidło Bvlgari skręca w trochę inną stronę.

     Pomost między pierwszą a drugą fazą recenzowanych perfum zbudowany został przy pomocy aromatu kwiatu lotosu. Który zawiera w sobie wyraźny wodny element. Swoją droga to ciekawe, że angielskie określenia aquatic w języku polskim najczęściej tłumaczy się jako morski, nawet jeśli dany zapach nie ma za wiele wspólnego z morzem. Tak jak nasz dzisiejszy bohater. Owszem, serce Bvlgari Man sprawia wrażenie wilgotnego stąd jego klasyfikacja jako aquatic nie jest moim zdaniem bezzasadna, na pewno nie mamy tu jednak do czynienia z perfumami morskimi. Szczególnie, że dość szybko uwidaczniać się zaczynają nuty drzewne. W pierwszej kolejności reprezentowane przez wetywerię oraz cypriol. Przy czym za sprawą tego drugiego w kompozycji doszukać się można pewnych bardziej ziemistych niuansów. Moim daniem z czasem całość zaczyna jednak powoli tracić na atrakcyjności. O ile bowiem otwarcie, choć mało oryginalne, było dość przyjemne, to w dalszych fazach zapachu zaczynamy zaglądać coraz głębiej do laboratorium. Oprócz klasycznie syntetycznych składników takich jak piżmo czy Cashmeran, w bazie dzieła Bvlgari deklarowana jest bowiem obecność takich nut jak białe drewna, roślinna ambra czy biały miód. Zaś drzewny charakter kompozycji dodatkowo podkreślony został przy pomocy sandałowca. Który, wraz z również obecną w końcówce wanilią, nadaje ostatniej fazie recenzowanych perfum miękkości, potęgując jednocześnie jej słodycz. Według mnie brakuje tu jednak bardziej wyrazistego szkieletu, a finalny kształt Bvlgari Man pozostaje nieostry. I nie zmienia tego również obecny w ich bazie benzoes.  

     Przyjrzyjmy się teraz walorom użytkowym recenzowanych perfum. Choć może słowo walorom nie jest tu najtrafniejsze. Jeśli bowiem chodzi o projekcję, to nasz dzisiejszy bohater prezentuje się dość przeciętnie. Niewątpliwie nie mamy tu do czynienia z pachnidłem, które jest dobrze wyczuwalne w przestrzeni wokół nas. A i na skórze musiałem czasem go poszukać. Do tego jego trwałość również nie jest imponująca. Na poziomie 6-7 godzin od aplikacji plasuje się jednak w graniach normy. Tym bardziej, że Bvlgari Man to perfumy występujące pod postacią wody toaletowej.

     Nim przejdę do podsumowania wypadałoby jeszcze poświęcić chwilę uwagi flakonowi prezentowanej dziś kompozycji. A ten dla odmiany zrobił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Buteleczka dzieła Bvlgari sprawia wrażenie masywnej i męskiej. Wykonana jest z przeźroczystego szkła, przez które zobaczyć można podobnie transparentną ciecz. Natomiast płaski, srebrny atomizer osadzony został na czarnej nasadzie, na której srebrnymi literami wypisano nazwę producenta. Z kolei oznaczenie zapachu znajduje się w centralnej części flakonu, bezpośrednio na szkle. Znamienne są zatem brak zarówno etykiety jak i zatyczki. A mimo to (a może właśnie dzięki temu?) całość prezentuje się naprawdę dobrze.

     Przygotowując dzisiejszą recenzję natrafiłem na sporo entuzjastycznych komentarzy na temat Bvlgari Man. Z którymi jednak nie do końca potrafię się zgodzić. Podobnie zresztą jak i z bardzo wysoką oceną (4.01) jaką dzieło Alberto Morillas’a ma na Fragrantica.com. Według mnie recenzowane dziś perfumy w dacie swojej premiery mogły budzić pewną ekscytację, obecnie nie mają jednak za wiele do zaoferowania. Owszem, dzięki przyjemnemu otwarciu, męskiemu charakterowi oraz pewnej dozie elegancji zapach broni się przed krytyką, nie znajdują w nim jednak nic, co byłoby powodem do większego zachwytu. Zwłaszcza, że wraz z upływem czasu kompozycja traci swoją jakość. Czego najlepszym przykładem jest jej słodka i syntetyczna baza. Zaś wspomniany przez ze mnie akord wodny dodatkowo sprawia, że całość wydaje się… no cóż… rozwodniona. Ewidentnie brakuje mi tu jakichś bardziej wyrazistych akcentów, które nadałyby dziełu Bvlgari charakteru. Ale może Wy macie na ten temat odmienne zdanie?  

Bvlgari Man
Główne nuty: Nuty Drzewne.
Autor: Alberto Morillas.
Rok produkcji: 2010.
Moja opinia:  Może być. (4/7)